Rosalie
Przetarłam zaspane oczy, odnajdując
swoim spojrzeniem popołudniowe promienie słońca, nieudolnie
skrywające się między koronami wielkich, rozłożystych drzew.
Przeciągnęłam się na siedzeniu i starannie złożyłam czerwony
koc w kratę, który po chwili wylądował na tylnym siedzeniu
maminego, granatowego Chevroleta. Z zaciekawieniem przyglądałam się
krętej, asfaltowej drodze, która już od godziny prowadziła nas
przez gęsto porośnięty las do nowej i jak mawiała moja mama:
,,lepszej przyszłości''. Po kolejnej godzinie jazdy obraz za szybą
nadal znacząco się nie zmienił. Cała ta podróż zaczęła mnie
na nowo nużyć, przez, co ponownie sięgnęłam po mój poczciwy
czerwony koc w kratę, który był jedyną pamiątką po tacie.
- Rosie, nie zasypiaj, już dojeżdżamy.
- usłyszałam melodyjny głos mamy. Wyrażała się tą tonacją
zawsze wtedy, kiedy była bardzo podekscytowana lub kiedy zwiastowała
mi radosną nowinę typu: ,,Kochanie jutro wybierzemy się na wspólne
wielkie zakupy''. W tym wypadku obstawiałam raczej tę pierwszą
opcję, no chyba, że po drodze mama zaplanowała wstęp do jakiejś
galerii handlowej... Na poboczu zauważyłam wielki baner z wyrytym
napisem.
- ,,Witamy w Lakesitt! Wpadniesz do nas
raz i zostajesz na zawsze!'' Cóż... - westchnęłam przeciągle -
...brzmi, jak jakaś cmentarna oferta... Nie wydaje Ci się mamo? -
po wypowiedzeniu tych słów przeszedł mnie chłodny dreszcz, jakby
coś lub ktoś chciał mi zakomunikować, żebym jednak siedziała
cicho ze swoimi zgryźliwymi uwagami.
- Rosie, co Ty znowu opowiadasz? Pamiętasz pannę Lucindę? - no jasne, że pamiętam, tej kobiety nie dało się zapomnieć, zwłaszcza tego, jak okropny miała charakter. Na wspomnienie jej przełknęłam ślinę, a mama nie zważając na mnie kontynuowała – Jej siostrzenica Anna, uczy się w tym sam colleg'u do którego się wybierasz Rose. Podobno to miejsce to jedno z najbardziej rozrywkowych miast, więc poszalejemy. - zaśmiała się. Taaak... Rozrywkowe... Właśnie tego mi trzeba mamo... Gdybyś tylko mnie znała... Westchnęłam... Rozumiem, że praca pielęgniarki w szpitalu to bardzo zobowiązujące zadanie, ale moja mama miała tylko jedną córkę. Jedną! A i tak nic o niej nie wiedziała.. Byłyśmy zupełnie inne, różne. Czasem nawet zastanawiałam się czy przypadkiem nie podmienili mnie w .szpitalu. Zwykle potem zaczynałam się śmiać... Odziedziczyłam po niej urodę, ale nie charakter, więc może dlatego tak trudno było się nam czasem dogadać.
- Rosie, co Ty znowu opowiadasz? Pamiętasz pannę Lucindę? - no jasne, że pamiętam, tej kobiety nie dało się zapomnieć, zwłaszcza tego, jak okropny miała charakter. Na wspomnienie jej przełknęłam ślinę, a mama nie zważając na mnie kontynuowała – Jej siostrzenica Anna, uczy się w tym sam colleg'u do którego się wybierasz Rose. Podobno to miejsce to jedno z najbardziej rozrywkowych miast, więc poszalejemy. - zaśmiała się. Taaak... Rozrywkowe... Właśnie tego mi trzeba mamo... Gdybyś tylko mnie znała... Westchnęłam... Rozumiem, że praca pielęgniarki w szpitalu to bardzo zobowiązujące zadanie, ale moja mama miała tylko jedną córkę. Jedną! A i tak nic o niej nie wiedziała.. Byłyśmy zupełnie inne, różne. Czasem nawet zastanawiałam się czy przypadkiem nie podmienili mnie w .szpitalu. Zwykle potem zaczynałam się śmiać... Odziedziczyłam po niej urodę, ale nie charakter, więc może dlatego tak trudno było się nam czasem dogadać.
Auto wjechało na stary, drewniany
most, po którego drugiej stronie znajdowało się miasteczko. Cały
most, jak również i rzekę, pomimo słońca, którego akurat w tej
części nie było można dostrzec, pokrywały niezliczone ilości
mgły, która utrudniała widoczność, jakby specjalnie chciała
zgubić przejezdnych i skazać ich na śmierć w odmętach lodowatego
nurtu rzeki. No tak...Moja wyobraźnia nie zna granic, a co
najważniejsze - zawsze zakłada te najgorsze scenariusze.
Zjechałyśmy z mostu i ruszyłyśmy dalej drogą ku miasteczku,
które niebawem miało się nam ukazać. Po 10 minutach jazdy również
lasem, co bardzo mnie cieszyło, w zasięgu naszego wzroku pojawiły
się pierwsze i co zadziwiające liczne, zabudowania. Większość
mieszkańców spędzała ten słoneczny dzień na zewnątrz, nie tak
jak to prawie wszyscy mieszkańcy Tulsy przed ekranem telewizora czy
komputera. Było to nowe, dziwne i zaskakująco pozytywne. W
pierwszej chwili nawet mi się tutaj spodobało, ale jak już
wspomniałam, była to tylko chwila i uleciała ze mnie z prędkością
światła. Im bliżej centrum miasteczka tym więcej młodzieży,
która przechadzała się po ulicach sącząc coś mocniejszego lub w
spokoju delektując się kończącym się papierosem. Liczba klubów
jakie po drodze mijałyśmy również mnie przeraziła. Miałam cichą
nadzieję, że tak wygląda tylko centrum, a my mieszkamy na
obrzeżach, tak, jak tamte spokojne rodziny. Moje stwierdzenie bardzo
mnie zmyliło, kiedy zauważyłam, że mama skręca w kolejną ulicę
i po chwili parkuje przed niewielkim domkiem w odcieniu zachodzącego
słońca, pokrytego ciemno-brązową dachówką. Usłyszałam od mamy
proste: ,,Jesteśmy na miejscu'' i wysiadłam z samochodu.
Rozejrzałam się po okolicy. Jak na piątkowy wieczór było
nadzwyczaj spokojnie. Mogło to wynikać z dwóch powodów: albo ta
część miasteczka jest nałogowymi komputerowcami i właśnie wbija
kolejny poziom w swojej ulubionej grze albo właśnie się szykują
na wieczorny wypad do któregoś z miejscowych klubów. Jeśli się
mylę to niech mnie piorun strzeli. Cisza... Ani jednej chmurki na
niebie... Cóż... Przynajmniej żyję...
- I jak Ci się podoba? - mój
wewnętrzny monolog, jak zwykle już przerwała mi moja rodzicielka.
- Jest... Całkiem ładnie. -
wymusiłam delikatny uśmiech. Nie chciałam już na samym początku
oświadczać jej, że nie jestem zadowolona z naszego nowego domu, a
ta przeprowadzka była dla mnie czymś zupełnie bezsensownym.
Widziałam malujący się na jej twarzy zachwyt, kiedy skrzętnie
poszukiwała w kieszeni jeansowych spodni pary kluczy, aby móc
obejrzeć swój piękny, nowy dom. Właśnie ten widok był czymś
wspaniałym, czymś, co rzadko gości na jej twarzy, dlatego nie
chciałam tego psuć. Wyciągnęłam z samochodu tyle rzeczy ile
byłam w stanie sama udźwignąć i dziarskim krokiem ruszyłam zaraz
za mamą...
Z lekkim stresem uchyliłam mahoniowe
drzwi prowadzące do mojego pokoju. Byłam przygotowana na mały,
ciasny pokoik w którym ledwo co mieści się łóżko, biurko i
szafa – zupełnie jak w moim poprzednim domu. Tutaj jednak zastałam
miłe zaskoczenie. To, co zobaczyłam wprawiło mnie w zachwyt. Pokój
mieścił się na piętrze, na którym był tylko jeden pokój i
jedna łazienka, przeznaczone tylko dla mnie. Ściany były w
kakaowym kolorze i doskonale komponującą się z nimi podłogą,
która była wyłożona panelami w kolorze hebanu. Na całej
równoległej ścianie mieściły się okna od sufitu aż po samą
podłogę, co było spełnieniem moich marzeń. Dzięki nim wpadało
do pokoju dużo dziennego światła i nadawało całemu pomieszczeniu
wyjątkowej elegancji. Porzuciłam wszystkie swoje rzeczy pod ścianą
i podbiegłam do drzwi balkonowych, aby zaczerpnąć świeżego
powietrza. No okej... Trochę się przeliczyłam... Smród spalin,
tytoniu i... bliżej nieokreślonych mi zapachów nie zalicza się do
świeżego powietrza, ale jakoś to przeżyję. Widok z balkonu
miałam na... balkon innych mieszkańców. Może nie był to szczyt
moich marzeń, ale jakoś przeżyję. Zostawiłam otwarte drzwi, aby
przewietrzyć pokój i zabrałam się za rozkładanie swoich rzeczy.
Po niecałych dwóch godzinach można
było powiedzieć, że jako tako się zadomowiłam. Wiadome było, że
w moim życiu nie zmieniło się nic oprócz miejsca zamieszkania i
pasja do moich ukochanych lasów także została, dlatego
postanowiłam zrobić zwiad po okolicy i poszukać jakiegoś cichego
zakątka, który mogłabym obrać za miejsce wyciszenia oraz prób.
Narzuciłam na ramię skórzaną torbę, która zawsze towarzyszyła
mi podczas moich wycieczek i zbiegłam na dół. Z kuchni wyszła
wprost na mnie mama, niosąc kartonowe pudełko, pozostałe po
rozpakowywaniu.
- Rosie pomogłabyś mi z...Wybierasz
się gdzieś?
- Yyy...tak! Chciałam się rozejrzeć
po okolicy. - mama odstawiła kartonowe pudełko pod ścianę i z
uśmiechem na twarzy mnie przytuliła.
- Wiedziałam, że ta przeprowadzka
dobrze nam zrobi. Nareszcie przestaniesz żyć w cieniu i wyjdziesz
do ludzi. Rosie kochanie potrzeba Ci tego, wiem, co mówię. Naprawdę
bardzo dobrze robisz. - powiedziała, odgarniając mi z twarzy
niesforny kosmyk. Westchnęłam, ale wymusiłam delikatny uśmiech.
Nie chciałam jej smucić, stwierdzeniem, że się myliła.
- To ja już pójdę. Pa! - krzyknęłam
i wybiegłam przed dom. Będąc na zewnątrz głęboko odetchnęłam
i ruszyłam szarą kostką daleko przed siebie.
Po niecałej godzinie wędrówki
ulicami Lakesitt na których spotykałam masę młodzieży, dotarłam
do oazy spokoju, a mówiąc prościej – do lasu. Długo trzymałam
się leśnej ścieżki, aby jak najbardziej zagłębić się w dzicz
i zupełnie nie martwiąc się tym, że mogę się zgubić. W końcu
zboczyłam z głównej dróżkami i ruszyłam między drzewami.
Wielopiętrowy las porośnięty był bardzo gęsto, dlatego też
zwątpiłam, że znajdę gdziekolwiek jakiś cichy zakątek. Moje
wątpliwości zostały rozwiane kiedy trafiłam na maleńką polankę
usłaną maleńkimi, niebieskimi kwiatkami ardenii. Przez sam środek
przepływał cichy strumyk. Na moment serce stanęło mi w piersi. To
było coś piękniejszego niż w Tulsie i od tamtego momentu
wiedziałam, że znalazłam swój mały raj na ziemi...