wtorek, 11 września 2012

Nowe... Nieznane... Ukochane...


Rosalie

Przetarłam zaspane oczy, odnajdując swoim spojrzeniem popołudniowe promienie słońca, nieudolnie skrywające się między koronami wielkich, rozłożystych drzew. Przeciągnęłam się na siedzeniu i starannie złożyłam czerwony koc w kratę, który po chwili wylądował na tylnym siedzeniu maminego, granatowego Chevroleta. Z zaciekawieniem przyglądałam się krętej, asfaltowej drodze, która już od godziny prowadziła nas przez gęsto porośnięty las do nowej i jak mawiała moja mama: ,,lepszej przyszłości''. Po kolejnej godzinie jazdy obraz za szybą nadal znacząco się nie zmienił. Cała ta podróż zaczęła mnie na nowo nużyć, przez, co ponownie sięgnęłam po mój poczciwy czerwony koc w kratę, który był jedyną pamiątką po tacie.
- Rosie, nie zasypiaj, już dojeżdżamy. - usłyszałam melodyjny głos mamy. Wyrażała się tą tonacją zawsze wtedy, kiedy była bardzo podekscytowana lub kiedy zwiastowała mi radosną nowinę typu: ,,Kochanie jutro wybierzemy się na wspólne wielkie zakupy''. W tym wypadku obstawiałam raczej tę pierwszą opcję, no chyba, że po drodze mama zaplanowała wstęp do jakiejś galerii handlowej... Na poboczu zauważyłam wielki baner z wyrytym napisem.
- ,,Witamy w Lakesitt! Wpadniesz do nas raz i zostajesz na zawsze!'' Cóż... - westchnęłam przeciągle - ...brzmi, jak jakaś cmentarna oferta... Nie wydaje Ci się mamo? - po wypowiedzeniu tych słów przeszedł mnie chłodny dreszcz, jakby coś lub ktoś chciał mi zakomunikować, żebym jednak siedziała cicho ze swoimi zgryźliwymi uwagami.
- Rosie, co Ty znowu opowiadasz? Pamiętasz pannę Lucindę? - no jasne, że pamiętam, tej kobiety nie dało się zapomnieć, zwłaszcza tego, jak okropny miała charakter. Na wspomnienie jej przełknęłam ślinę, a mama nie zważając na mnie kontynuowała – Jej siostrzenica Anna, uczy się w tym sam colleg'u do którego się wybierasz Rose. Podobno to miejsce to jedno z najbardziej rozrywkowych miast, więc poszalejemy. - zaśmiała się. Taaak... Rozrywkowe... Właśnie tego mi trzeba mamo... Gdybyś tylko mnie znała... Westchnęłam... Rozumiem, że praca pielęgniarki w szpitalu to bardzo zobowiązujące zadanie, ale moja mama miała tylko jedną córkę. Jedną! A i tak nic o niej nie wiedziała.. Byłyśmy zupełnie inne, różne. Czasem nawet zastanawiałam się czy przypadkiem nie podmienili mnie w .szpitalu. Zwykle potem zaczynałam się śmiać... Odziedziczyłam po niej urodę, ale nie charakter, więc może dlatego tak trudno było się nam czasem dogadać.
Auto wjechało na stary, drewniany most, po którego drugiej stronie znajdowało się miasteczko. Cały most, jak również i rzekę, pomimo słońca, którego akurat w tej części nie było można dostrzec, pokrywały niezliczone ilości mgły, która utrudniała widoczność, jakby specjalnie chciała zgubić przejezdnych i skazać ich na śmierć w odmętach lodowatego nurtu rzeki. No tak...Moja wyobraźnia nie zna granic, a co najważniejsze - zawsze zakłada te najgorsze scenariusze. Zjechałyśmy z mostu i ruszyłyśmy dalej drogą ku miasteczku, które niebawem miało się nam ukazać. Po 10 minutach jazdy również lasem, co bardzo mnie cieszyło, w zasięgu naszego wzroku pojawiły się pierwsze i co zadziwiające liczne, zabudowania. Większość mieszkańców spędzała ten słoneczny dzień na zewnątrz, nie tak jak to prawie wszyscy mieszkańcy Tulsy przed ekranem telewizora czy komputera. Było to nowe, dziwne i zaskakująco pozytywne. W pierwszej chwili nawet mi się tutaj spodobało, ale jak już wspomniałam, była to tylko chwila i uleciała ze mnie z prędkością światła. Im bliżej centrum miasteczka tym więcej młodzieży, która przechadzała się po ulicach sącząc coś mocniejszego lub w spokoju delektując się kończącym się papierosem. Liczba klubów jakie po drodze mijałyśmy również mnie przeraziła. Miałam cichą nadzieję, że tak wygląda tylko centrum, a my mieszkamy na obrzeżach, tak, jak tamte spokojne rodziny. Moje stwierdzenie bardzo mnie zmyliło, kiedy zauważyłam, że mama skręca w kolejną ulicę i po chwili parkuje przed niewielkim domkiem w odcieniu zachodzącego słońca, pokrytego ciemno-brązową dachówką. Usłyszałam od mamy proste: ,,Jesteśmy na miejscu'' i wysiadłam z samochodu. Rozejrzałam się po okolicy. Jak na piątkowy wieczór było nadzwyczaj spokojnie. Mogło to wynikać z dwóch powodów: albo ta część miasteczka jest nałogowymi komputerowcami i właśnie wbija kolejny poziom w swojej ulubionej grze albo właśnie się szykują na wieczorny wypad do któregoś z miejscowych klubów. Jeśli się mylę to niech mnie piorun strzeli. Cisza... Ani jednej chmurki na niebie... Cóż... Przynajmniej żyję...
- I jak Ci się podoba? - mój wewnętrzny monolog, jak zwykle już przerwała mi moja rodzicielka.
- Jest... Całkiem ładnie. - wymusiłam delikatny uśmiech. Nie chciałam już na samym początku oświadczać jej, że nie jestem zadowolona z naszego nowego domu, a ta przeprowadzka była dla mnie czymś zupełnie bezsensownym. Widziałam malujący się na jej twarzy zachwyt, kiedy skrzętnie poszukiwała w kieszeni jeansowych spodni pary kluczy, aby móc obejrzeć swój piękny, nowy dom. Właśnie ten widok był czymś wspaniałym, czymś, co rzadko gości na jej twarzy, dlatego nie chciałam tego psuć. Wyciągnęłam z samochodu tyle rzeczy ile byłam w stanie sama udźwignąć i dziarskim krokiem ruszyłam zaraz za mamą...
Z lekkim stresem uchyliłam mahoniowe drzwi prowadzące do mojego pokoju. Byłam przygotowana na mały, ciasny pokoik w którym ledwo co mieści się łóżko, biurko i szafa – zupełnie jak w moim poprzednim domu. Tutaj jednak zastałam miłe zaskoczenie. To, co zobaczyłam wprawiło mnie w zachwyt. Pokój mieścił się na piętrze, na którym był tylko jeden pokój i jedna łazienka, przeznaczone tylko dla mnie. Ściany były w kakaowym kolorze i doskonale komponującą się z nimi podłogą, która była wyłożona panelami w kolorze hebanu. Na całej równoległej ścianie mieściły się okna od sufitu aż po samą podłogę, co było spełnieniem moich marzeń. Dzięki nim wpadało do pokoju dużo dziennego światła i nadawało całemu pomieszczeniu wyjątkowej elegancji. Porzuciłam wszystkie swoje rzeczy pod ścianą i podbiegłam do drzwi balkonowych, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. No okej... Trochę się przeliczyłam... Smród spalin, tytoniu i... bliżej nieokreślonych mi zapachów nie zalicza się do świeżego powietrza, ale jakoś to przeżyję. Widok z balkonu miałam na... balkon innych mieszkańców. Może nie był to szczyt moich marzeń, ale jakoś przeżyję. Zostawiłam otwarte drzwi, aby przewietrzyć pokój i zabrałam się za rozkładanie swoich rzeczy.
Po niecałych dwóch godzinach można było powiedzieć, że jako tako się zadomowiłam. Wiadome było, że w moim życiu nie zmieniło się nic oprócz miejsca zamieszkania i pasja do moich ukochanych lasów także została, dlatego postanowiłam zrobić zwiad po okolicy i poszukać jakiegoś cichego zakątka, który mogłabym obrać za miejsce wyciszenia oraz prób. Narzuciłam na ramię skórzaną torbę, która zawsze towarzyszyła mi podczas moich wycieczek i zbiegłam na dół. Z kuchni wyszła wprost na mnie mama, niosąc kartonowe pudełko, pozostałe po rozpakowywaniu.
- Rosie pomogłabyś mi z...Wybierasz się gdzieś?
- Yyy...tak! Chciałam się rozejrzeć po okolicy. - mama odstawiła kartonowe pudełko pod ścianę i z uśmiechem na twarzy mnie przytuliła.
- Wiedziałam, że ta przeprowadzka dobrze nam zrobi. Nareszcie przestaniesz żyć w cieniu i wyjdziesz do ludzi. Rosie kochanie potrzeba Ci tego, wiem, co mówię. Naprawdę bardzo dobrze robisz. - powiedziała, odgarniając mi z twarzy niesforny kosmyk. Westchnęłam, ale wymusiłam delikatny uśmiech. Nie chciałam jej smucić, stwierdzeniem, że się myliła.
- To ja już pójdę. Pa! - krzyknęłam i wybiegłam przed dom. Będąc na zewnątrz głęboko odetchnęłam i ruszyłam szarą kostką daleko przed siebie.
Po niecałej godzinie wędrówki ulicami Lakesitt na których spotykałam masę młodzieży, dotarłam do oazy spokoju, a mówiąc prościej – do lasu. Długo trzymałam się leśnej ścieżki, aby jak najbardziej zagłębić się w dzicz i zupełnie nie martwiąc się tym, że mogę się zgubić. W końcu zboczyłam z głównej dróżkami i ruszyłam między drzewami. Wielopiętrowy las porośnięty był bardzo gęsto, dlatego też zwątpiłam, że znajdę gdziekolwiek jakiś cichy zakątek. Moje wątpliwości zostały rozwiane kiedy trafiłam na maleńką polankę usłaną maleńkimi, niebieskimi kwiatkami ardenii. Przez sam środek przepływał cichy strumyk. Na moment serce stanęło mi w piersi. To było coś piękniejszego niż w Tulsie i od tamtego momentu wiedziałam, że znalazłam swój mały raj na ziemi...